niedziela, 15 lipca 2012

Poszukiwane kobiety okresu przemian :) 



            Dziś zwracam się z prośbą do tych z Was, które wchodziły w dorosłość w połowie lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych.
            Właśnie pracuję nad nową książką osadzoną w realiach tamtego okresu. W związku z tym bardzo interesują mnie wspomnienia i losy kobiet, które w czasie „raczkującego” kapitalizmu zdawały maturę, kończyły studia i musiały znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości.
            Napiszcie, proszę, co pamiętacie, co Was najbardziej cieszyło, co dziwiło, jak udawało Wam się odnaleźć w tamtych czasach.
            Wasze informacje, historie, nawet ich strzępki, będą dla mnie inspiracją. Nie wykluczam, że niektóre wplotę w tworzoną historię. Z góry to zaznaczam, więc jeśli zdecydujecie się mi pomóc, wyrażacie zgodę na ich bezpłatne wykorzystanie, oczywiście w sposób uniemożliwiający identyfikację. W zamian oferuję możliwość odnalezienia fragmentu własnego życia utrwalonego w druku. A to też może być miłe, prawda?
            Te z Was, które najbardziej mi pomogą, postaram się wynagrodzić dodatkowo. Jak? Jeszcze nie wiem, wszystko bowiem zależy od powodzenia całego projektu.
            Liczę na Wasze kobiece wsparcie i na to, że zechcecie podzielić się swoimi historiami. Co Was wtedy cieszyło? Co martwiło? Gdzie i jak pracowałyście? Co kupowałyście? O czym marzyłyście? Jak spędzałyście wolny czas? Interesuje mnie wszystko, naprawdę wszystko.
            Możecie pisać komentarze pod tym postem, możecie napisać do mnie poprzez mój profil na Facebooku, możecie także skorzystać z adresu mailowego: list@karolinawilczynska.eu .
            Przekażcie też tę informację koleżankom. Wspólnie z pewnością uda nam się stworzyć portrety młodych polskich kobiet okresu przemian. Wierzę w to.

sobota, 30 czerwca 2012


Ogródki działkowe – czy ta bajka dobrze sie skończy?




Działkowcy czekają na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z wielkim niepokojem. Pod znakiem zapytania stoi bowiem los wszystkich ogródków działkowych w kraju. Czy uda się je utrzymać? Czy też w ciągu kilku lat wjadą na nie buldożery i zrównają z ziemią efekt wieloletniej pracy?
Poruszam ten temat, bo sama mam taką niewielką działkę. Uwielbiam te swoje czterysta metrów kwadratowych! Włożyłam w nie wiele pracy, ale przyroda umie się odwdzięczyć. Kiedy tylko uda mi się wygospodarować wolną chwilę, wsiadam na rower i jadę popatrzeć jak rośnie, porozmawiać z kwiatami. Chwalę wiciokrzew za wytrwałość we wspinaniu się po pergoli, dodaję otuchy różom, które ucierpiały mocno tej zimy, przywołuję do porządku dzikie wino, wskazując mu gdzie ma rosnąć, a gdzie absolutnie nie.
Wczoraj zbierałam czereśnie, lada dzień będą porzeczki. Zdrowe, bez chemii, soczyste i pachnące. Później przyjdzie czas wiśni, śliwek i jabłek.
Kilka dni temu zakwitł liliowiec – cieszyłam się jak dziecko, bo to pierwszy raz. Iglaki mają nowe przyrosty, a żywopłot w tym roku rośnie bez umiaru.
Zostawiam w tym kawałku ziemi wszystkie stresy, złości i frustracje. Wracam z działki wypoczęta, zrelaksowana, wyciszona…
I teraz ktoś próbuje zrobić zamach na to, co tak wiele mi daje? Nie zgadzam się!
Ogródki działkowe to enklawy zieleni, spokoju i ekologii. Pracują w nich i odpoczywają obok siebie emeryci i rodziny z dziećmi. Obcowanie z naturą uczy pokory, systematyczności, łagodzi napięcia. Działkowcy to często wielka rodzina – można liczyć na pomoc sąsiada, dobą radę, wymianę plonów i doświadczeń. Działki to ostatnie bodaj enklawy bezinteresownej życzliwości i wielopokoleniowych kontaktów.
Nie ma we mnie zgody na ich likwidację. Na myśl o tym robi mi się bardzo smutno. Czy wygra samorządowo-developerskie lobby? Co stanie się z moimi krzewuszkami, hortensją i bzem? Jak będę żyć bez rozmów z panem Stasiem zza płotu, bez starszej pani z sąsiedniego sektora, która co roku przynosi mi pomidory? Gdzie podzieje się działkowy kocur?
To nie może zniknąć, bo jest ostatnią bajkową krainą, która istnieje naprawdę. A bajki mają przecież zawsze dobre zakończenie…

poniedziałek, 25 czerwca 2012


Matka nie jest już synonimem bezpieczeństwa


Nie pisałam kilka dni. To chyba dlatego, że  jest pewien temat, o którym nie mogę przestać myśleć, ale musiałam najpierw zmierzyć się z nim sama. Mierzyłam się i nadal nie potrafię zrozumieć. Czego? Już spieszę wyjaśnić.
Zawsze wydawało mi się, że matka jest kimś najważniejszym dla dziecka. To osoba, do której zawsze można przyjść po pomoc, na którą można liczyć. Matka ochroni, będzie bronić w każdej sytuacji, zawsze będzie kochała. Co tu dużo mówić – niech każdy sam pomyśli z czym kojarzy mu się mama.
Tymczasem coraz częściej słyszę i czytam o kobietach, które biją lub pozwalają na bicie własnych dzieci, o kobietach, które zostawiają dzieci, bo wolą pić alkohol, swoją lekkomyślnością doprowadzają do śmierci bezbronnych kilkulatków, porzucają lub same zabijają potomstwo. Media piszą o tych kobietach „matki”. Czy słusznie?
Biologicznie – tak. To one urodziły. Tylko czy to wystarczy, żeby nazywać kogoś matką? Jeśli tak, to matka przestaje być synonimem bezpieczeństwa. Przestaje być opoką, zawsze pewnym punktem w życiu dziecka, przystanią, do której się wraca. Coraz częściej bywa największym zagrożeniem. Dlaczego tak się dzieje? Nie potrafię sobie odpowiedzieć na to pytanie…A Wy?


czwartek, 21 czerwca 2012


Kto i jak może obrażać? Czyli różnica między krytyką, prześmiewaniem a głupotą



Głośna sprawa wyroku sprzed kilku dni, dotyczącego obrazy uczuć religijnych, wywołała prawdziwą burzę wśród internautów. Nie ma co kryć, ja także nie pozostałam wobec tej sprawy obojętna. Zaczęłam zastanawiać się w jakiej sytuacji mogłabym poczuć, że ktoś mnie obraził. Jak to właściwie jest z tą obrazą? Czym jest?
Przede wszystkim twierdzenie, po usłyszeniu którego czujemy się urażeni, posiada podstawową cechę – jest niezgodne z naszym poglądem czy działaniem, stoi do niego w opozycji. Z tego płynie prosty wniosek – jest krytyką. Nas, naszych przekonań czy tego, co robimy, w co wierzymy.
Jeżeli tak, to czy każda krytyka to obraza? Wiadomo wszak, że gdy słyszymy krytyczny głos, zawsze w pierwszym momencie odczuwamy sprzeciw, złość, niezgodę i poczucie niesprawiedliwości. To normalne. Gdyby na tym poprzestać, należałoby zakazać głośnego wypowiadania jakiejkolwiek opinii sprzecznej z poglądem naszego adwersarza, bo ten natychmiast mógłby nas oskarżyć o obrazę. A tak nie jest.
Sęk w tym, że krytykować trzeba umieć. Wypowiadać własne poglądy także. To sztuka, naprawdę. Największą trudnością jest ograniczenie się jedynie do faktów, powstrzymanie przed uogólnianiem, a czasem także poniżaniem, zwłaszcza wykorzystując swoją pozycje.
Dorosły człowiek, gdy słyszy odpowiednio wyrażoną krytykę, mimo nieprzyjemnych emocji, które zawsze jej towarzyszą, przyjmuje ją, rozważa i decyduje: zmieniam swój pogląd lub nie zmieniam. I tyle.
Co innego, gdy mamy do czynienia z krytykanctwem. Ostatnio spotkałam się z nim na jednym z blogów literackich, gdzie ekspert ocenia prace nadesłane przez początkujących twórców. Przeczytałam opinię o tekście młodej dziewczyny i poczułam niesmak. Po odciśnięciu prześmiewczych komentarzy napisanych z pozycji „ja, guru, straciłem swój cenny czas na czytanie czegoś takiego”, rzeczowej i konstruktywnej krytyki pozostałoby tam naprawdę niewiele. Na dodatek, ów ekspert pozostaje anonimowy, więc nawet nie mamy szansy poznać jego kompetencji, odnieść się do doświadczenia czy dokonań. Aż dziw bierze, że ktoś, kto (jeśli wierzyć autorom bloga) jest uznanym twórcą, może w tak szyderczy sposób pastwić się nad początkującą autorką. Czy taka krytyka może obrażać? Moim zdaniem tak, nawet jeśli, jak to często bywa w podobnych wypadkach, krytykanctwo i prześmiewczość połączona z wykorzystywaniem własnej pozycji wynika z kompleksów i niespełnienia. To jednak nie usprawiedliwia krytykanta. Zaznaczam, że ostatnie zdanie nie odnosi się do opisanego wyżej przypadku, bo, jak wspomniałam, nie wiem, kim jest ekspert i nie mam pojęcia o jego celach czy motywacji.
Na koniec jeszcze jedna refleksja, która przyszła mi do głowy bezpośrednio na kanwie wspomnianego na początku wyroku. Doszłam mianowicie do wniosku, że nawet gdyby ktoś krytykował mnie czy moje poglądy w sposób prześmiewczy czy niezbyt kulturalny, istnieje możliwość, że nie poczuję się obrażona. Kiedy? Otóż wtedy, gdy uznam, że krytykant nie wie co i o czym mówi. Głupota bowiem nie budzi we mnie urazy, a tylko politowanie. Nie od dziś wszak wiadomo, że psy szczekają, a karawana idzie dalej. I tyle na ten temat.
A może macie coś do dodania?

niedziela, 17 czerwca 2012


Ufff, jak gorąco! czyli goło ale niewesoło



Słyszałam, że podobno są miejsca w kraju, gdzie pada deszcz, ale to, w którym mieszkam do takich nie należy. Od rana słońce pokazuje swoją moc, a kto żyw szuka cienistego miejsca, żeby jakoś dotrwać do wieczora.
        Ponieważ musiałam dziś wyjść z chłodnego wnętrza swojego mieszkania, miałam okazję zaobserwować jak zachowują się w tak ekstremalnej temperaturze mieszkańcy mojego miasta. Czy widziałam coś ciekawego? Owszem, całą gamę ludzkich ciał, głównie w różnych odcieniach bieli i czerwieni. Jakby na pierwszy rzut oka patriotycznie, ale emocje wzbudzały we mnie zgoła inne – od niesmaku do zażenowania. A chwilami nawet obrzydzenie. 
Naprawdę rozumiem, że nie każdy musi być chodzącym ideałem, nie każdy dysponuje wysportowaną sylwetką, ciemną karnacją i innymi atrybutami kojarzonymi we współczesnym świecie z pięknem. Nie w tym rzecz. Nie jestem też przeciwniczką odsłaniania ciała, zwłaszcza w upalny dzień. Jednak nie potrafię zaakceptować parady golasów na głównym deptaku.
Patrzę na mężczyzn odzianych jedynie w hawajskie szorty, dziewczyny i kobiety w górze od bikini i mini-szortach, które trudno dostrzec i myślę sobie, że nie podoba mi się to.
Plaża, basen – proszę bardzo. Ulica, deptak, park – nie. Nie chcę być zmuszana do oglądania bladych i przypieczonych, spoconych ciał. Czy to jakiś ekshibicjonizm społeczny? Czy wysoka temperatura  powietrza rozluźnia normy?
Co o tym myślicie?

sobota, 16 czerwca 2012

Współcześni gladiatorzy, czyli: Chipsów i transmisji!

Nietypowe to może dla kobiety, ale tak się składa, że lubię czasami obejrzeć mecz piłki nożnej. No, siatkówki też. Z tym, że na żywo, bo telewizja narzuca mi gdzie mam patrzeć, a tego nie lubię (bo jak mi się na przykład bramkarz podoba to nie chcę oglądać napastnika :) Panom wyjaśniam – to taki żarcik, bo jestem futbolowo wykształcona, nawet wiem, co to spalony!
Dygresja mi przydługa wyszła, przepraszam, już wracam do tematu.
Dziś prawie cała Polska zasiądzie przed telewizorami, żeby kibicować naszym piłkarzom. Na biednych chłopakach spoczywa wielka narodowa odpowiedzialność. Oczekiwania są olbrzymie i, jak to zwykle bywa w naszym kraju, ludziska będą kręcić nosem na wszystko, co nie będzie wygraną.
Ciekawe jest to, że w przypadku zwycięstwa staną się gwiazdami, narodowymi bohaterami. Przed hotelem powitają ich tłumy, dziewczęta będą mdlały, pijani panowie wykrzyczą swoją miłość. Od poniedziałku każdy chłopiec będzie chciał trenować piłkę nożną. Zawodnicy zostaną przyjęci przez premiera albo prezydenta. Wspaniale, ale…
Czy oni nagle się pojawili?
Nie, trenowali kilkanaście lat, wiele godzin każdego dnia. Pracowali na swój sukces ciężko. I teraz osiągnęli sukces. Należy im się – ktoś powie. Nie przeczę.
Przypominam tylko o „szczypiornistach”, siatkarzach (bo już ich gwiazda jakoś przyblakła), pływakach, skoczkach narciarskich i wielu innych, których tak niedawno naród nosił na rękach.
Miłość do nich nie jest już tak silna. Bo kibice szybko się nudzą. Bo dyscyplina nieważna, liczy się sukces, zwycięstwo. Kiedyś było wołanie: chleba i igrzysk! Dziś słychać: chipsów i transmisji ze zwycięstwa!
Walczcie chłopaki, a lud pokaże palec wzniesiony do góry. To wasza chwila, współcześni gladiatorzy! Kibice są bezlitośni. Przegrywasz – palec w dół.

piątek, 15 czerwca 2012

Witam na moim blogu!

Mam nadzieję, że znajdziecie tutaj coś, co Was zainteresuje. Moim zamiarem jest notowanie własnych obserwacji świata, ludzkich zachowań i emocji. To mnie interesuje, tym będę się dzieliła. Będzie mi miło jeżeli i Wy podzielicie się ze mną własnymi.